konkretnego? – Luke zerwał się z miejsca. Na szyi nabrzmiały mu żyły.
Zapadło ciężkie milczenie. Rainie myślała o tym, jak Hayes co noc siedział w wozie przed domem Shepa, jak nieugięcie bronił honoru O’Gradych. I o tym, jak mały Danny przychodził do ich biura po szkole, żeby pobawić się w policjantów i złodziei. Bum, bum, bum. Dobra robota, Danny. Świetny strzał. – I jeszcze jedno – Quincy przerwał pełną napięcia ciszę. Popatrzyli na niego, zastanawiając się, czy to możliwe, że usłyszą coś jeszcze gorszego. – Z morderstwem jest jak ze wszystkim w życiu. Trzeba nabrać wprawy. Pierwsze bywa chaotyczne, drugie zwykle lepiej zorganizowane. Zbrodnia w K-8 została dopracowana ze wszystkimi szczegółami. – O cholera – powiedział Sanders. Rainie zamknęła oczy. – Dla naszego sprawcy to nie pierwszyzna – podsumował spokojnie Quincy. – Mogę się założyć. A jeśli ma zwyczaj przez Internet nawiązywać kontakty z podatnymi na wpływy dzieciakami... Świat stoi przed nim otworem. I, moi drodzy, Bóg tylko wie, gdzie drań uderzy następnym razem. W niespokojnej ciszy, która zaległa w pokoju, przeraźliwie zabrzmiał dzwonek telefonu. Sanders aż podskoczył. Pierwszy oprzytomniał Luke i podniósł słuchawkę. Powiedział „tak”. Skinął głową. Znowu powiedział „tak”. Coś zanotował. Kiedy skończył wyraz jego twarzy zmroził Rainie. – Barman z Seaside – zakomunikował lakonicznie. – W jego lokalu po raz któryś już pojawił się pewien nieznajomy, bardzo zainteresowany strzelaniną. Facet mówi o tobie, Rainie. Twierdzi, że czternaście lat temu zabiłaś swoją matkę, a on o tym dobrze wie. – Mamy robotę – rzucił Sanders. Luke i Quincy zgodnie kiwnęli głowami. Mięśnie napięte, gotowi do działania. Rainie poruszała się jak we śnie. – Taaa. – Westchnęła cicho. Pomyślała o Dannym. Pomyślała o różnych psychopatach. Pomyślała o tamtej nocy sprzed lat. – Taaa – powtórzyła z rezygnacją. – Ruszamy. 26 Piątek, 18 maja, 19.12 Na Bakersville spłynął zmierzch. Mieszkańcy włączali przed domami światła, które na ciemniejących wzgórzach wyglądały jak rozsypane złociste konfetti. Pod drzewami, szukając w stadzie ciepła, gromadziły się krowy. Ich czarne kontury przypominały zarysy skał. W niektórych domach rodzice przytulali swoje pociechy, wspominając szkoły, do których kiedyś sami chodzili i które, w przeciwieństwie do obecnych, nie przywodziły na myśl śmierci. Nikt nie chce wychowywać dzieci w strachu. Nie ma sensu robić ze szkoły wielkiego problemu. Ale co rano całować miękkie włosy synka czy córeczki, którzy muszą bezpiecznie przetrwać kolejny dzień nauki, a są bezbronni i panicznie boją się kolegi z ławki... O Boże, Boże, co się stało z naszymi szkołami? W niektórych barach młodzi mężczyźni wlewali w siebie więcej alkoholu niż zwykle i rozmawiali o tych pieprzonych prawnikach, co mogą wyciągnąć z pudła każdego, i o tępych przysięgłych bardziej współczujących mordercom niż ich ofiarom. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Trzeba samemu zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo. Gówniarz pewnie wyjdzie na wolność, gdy skończy dwadzieścia jeden lat. Jak ci dranie z Arkansas. Tak nie powinno być. Przecież te biedne dziewczynki w cudowny sposób nie wstaną z grobu. Dlaczego bandytę traktować łagodniej tylko dlatego, że nie jest pełnoletni? Morderca to morderca. Jeśli nie możesz znieść odsiadki, żyj zgodnie z prawem. No właśnie. Ten O’Grady jest zabójcą... Musi za to zapłacić! W Seaside Ed Flanders nerwowo wycierał kufel po kuflu. Gliny chyba zaraz się zjawią. Szklanka gościa była od dawna pusta. Ed proponował dolewkę, ale facet odmówił. A może skrzydełka? Nie, nie chciał. Teraz oglądał telewizję. Jakiś reportaż o grupie ochotników, którzy chronili naiwnych internautów przed oszustami. Na ustach nieznajomego błąkał się dziwny uśmiech. Ed polerował kufle do połysku. Choć to nie było w jego stylu, próbował się modlić. Tymczasem Rainie pędziła na sygnale trasą 101. Jeszcze siedemdziesiąt mil. Quincy