- Nie powinieneś był tego robić. Cholera!
- Nie wolno mi gadać z Everettem? Chryste! Ty naprawdę mnie nienawidzisz! - Montgomery podszedł do lodówki. Glenda stała nieruchomo na środku kuchni. Zacisnęła pięści, serce waliło jej jak młotem. Jeszcze nigdy w życiu nie była taka zła. W tej chwili Everett mógł dzwonić do Quincy'ego. I nie miałby wyboru. Kazałby mu wrócić. I jeśli ktokolwiek miałby go złapać... Montgomery, ty pieprzony dupku! Dlaczego nie zaczekałeś? Czy jeden dzień cokolwiek by zmienił? Ty sukinsynu! Zadzwonił telefon i włączyła się automatyczna sekretarka. Glenda zaczęła metodycznie masować sobie skronie. Ból nie ustępował. Już nie wiedziała, w co ma wierzyć. Montgomery wskazał na ciekawe elementy i jeśli rzeczywiście Quincy dokonał tego zabójstwa, wytropienie go będzie należało właśnie do niej. Ale jeśli nie... Jeśli mówił prawdę... Wtedy zrobiliby dokładnie to, o co chodziło sprawcy. Trójka doskonale przygotowanych agentów tańczyła, jak przestępca im grał. I co mógłby zrobić Quincy, gdyby Everett kazał mu wrócić? Zaraz po powrocie do siedziby biura Quincy zostałby zmuszony do oddania odznaki i broni. Wtedy nie mógłby pomóc swojej córce. Ale jakie miał wyjście? Ukrywać się, żeby pomagać Kimberly? To by się nie udało. Biuro ma długie ręce, zwłaszcza w sytuacji, w której zmuszone jest śledzić swoich pracowników. Istniały dwa scenariusze, ale żaden nie dawał nadziei. Jezu! Quincy jest albo najinteligentniejszym przestępcą, z jakim biuro kiedykolwiek miało do czynienia, albo wyjątkowo pechowym sukinsynem. W gabinecie odezwał się telefaks. Chwilę później zaczął się wydruk. Glenda poszła po przesłaną wiadomość, zostawiając Montgomery'ego w kuchni. Wysunęła się już pierwsza z czterech stron raportu o oryginalnym ogłoszeniu w „Gazetce narodowego projektu więziennego". Glenda kolejno przyglądała się każdej z nich. Na wzorze ogłoszenia znaleziono odciski palców różnych pracowników redakcji. Nie znaleziono natomiast żadnych włosów ani włókien. Je¬ dynie jakieś pyłki, które pochodziły z redakcji gazety więziennej. Na ko- 190 nieć informowano, że pracownicy laboratorium nie zdołali wykryć śladów DNA. Zespół badania dokumentów przynajmniej dobrze się bawił. Ich raport znajdował się na trzech ostatnich stronach. Tu było więcej konkretów. Tusz na papierze okazał się typowy. Wykorzystywano go w popularnych drukarkach laserowych HP. To zmniejszyło liczbę do paru milionów możliwych drukarek. Ale spokojnie. Oni potrafią jeszcze zbadać fonty i grafikę. Podejrzany korzystał z oprogramowania PowerPoint. Prawdziwa magia składu komputerowego. Glenda westchnęła. Prowadzenie śledztwa jest o wiele łatwiejsze, kiedy ludzie nie mają innego wyboru i muszą pisać odręcznie. Albo chociaż na zwykłej maszynie. Jak, do diabła, można zbadać fonty komputerowe?! Gdzie zawahanie w pisaniu litery, gdzie bardziej pochylona litera „t" w maszynopisie? I jak można zawęzić pole poszukiwań, skoro wielokrotni mordercy wykorzystują oprogramowanie Microsoftu? Znalazła coś dopiero na ostatniej stronie. Papier był dość szczególny. To nie był tani biały papier, lecz elegancka kremowa papeteria ze znakiem wodnym. Specjaliści stwierdzili, że pochodził z Wielkiej Brytanii, gdzie sprzedawany jest w ekskluzywnym małym sklepie na Old Bond Street. Każdego roku na całym świecie sprzedaje się około dwóch tysięcy pudełek w cenie prawie stu dolarów za dwadzieścia pięć arkuszy.